Widzenie. O uwadze, darze i granicach, które są święte
To, co nazywam widzeniem, jest dla mnie wyostrzonym zmysłem.
Jest jak narzędzie, którego stało się częścią sposobu, w jaki istnieję.
Z biegiem lat zaczęłam rozpoznawać, że to, co czuję i widzę, nie jest oczywiste dla wszystkich. Ale dla mnie stało się naturalne – jak oddychanie.
To dar, ale też coś wyćwiczonego. Jak mięsień, który wzmacniał się przez lata obecności, słuchania, skupiania się na tym, co subtelne.
To widzenie nie polega na „patrzeniu” – lecz na tym, że rzeczy same się pokazują, gdy wchodzę całą sobą w pole Istoty.
Wyświetlają się obrazy – między wyobraźnią a percepcją.
Słowa unoszą się jak halogeny.
Czuję wewnętrzne głosy – czasem silniejsze niż ten zewnętrzny.
Widziane rzeczy mają warstwy, historię, kontekst – jakby opowiadały siebie bez słów.
Bywa, że pojawiają się symbole, formy abstrakcyjne, czucie emocji, które wymagają nazwania.
Wszystko zaczyna się od uwagi.
Uwaga jest kluczem.
Kiedy ją kieruję, zmienia się przestrzeń.
Wychodzę z własnych światów: z obrazów, słów, myśli, idei, które mnie zajmują – i wchodzę w czyjąś opowieść.
Wtedy dzieje się coś, czego nie da się wywołać na siłę.
Rzeczy zaczynają mówić same.
Moment, w którym druga osoba świadomie zaprasza mnie do swojego tematu, to początek naszej wspólnej intencji.
Dopiero wtedy obrazy zaczynają się pojawiać.
Nie wcześniej.
Widzę wyłącznie to, co jest związane z konkretnym pytaniem, z daną intencją.
Informacja przychodzi nie dlatego, że patrzę – ale dlatego, że jesteśmy razem w skupieniu na czymś, co chce się ujawnić.
W każdej sprawie, z którą ktoś przychodzi, istnieje ogromna ilość warstw, powiązań, historii.
Kiedy kieruję uwagę na temat, często pokazuje się wiele poziomów na raz.
Ale nie o wszystkie chodzi.
Zatrzymuję się przy tej warstwie, która jest możliwa do przyjęcia w tym momencie.
Skupiam się na tym, co najważniejsze tu i teraz, żeby osoba, która do mnie przychodzi, mogła to realnie unieść, poczuć i zrozumieć.
To wymaga ode mnie pełnej obecności i koncentracji.
Wybieram to, co ma największe znaczenie na ten moment.
Uwaga jest dla mnie formą szacunku.
To gest obecności i służby.
Gdy ją oddaję, przestaję być „sobą”, na chwilę zapominam siebie, a staję się lustrem, przez które można zobaczyć więcej.
Moje codzienne życie to przestrzeń pełna ruchu.
W głowie mam obrazy, które chcą się namalować, słowa, które proszą o zapisanie, koncepcje, które domagają się ułożenia.
To jak pokój, w którym naraz gra muzyka, ktoś mówi przez radio, jest włączonych kilka ekranów z programami, ruchomymi obrazami, a Ty próbujesz uchwycić jeden z nich.
To, co kocham, to tworzenie nowych światów – kreowanie, konstruowanie, modelowanie, projektowanie.
Zajmuję się badaniem zjawisk, procesów, przyszłości. Tak wiele tematów mnie zajmuje, rzeczywistość jest ciekawym miejscem.
W centrum mojej uwagi pojawia się człowiek tylko wtedy, gdy zaprasza mnie do siebie.
Gdy mówi: „Zobacz”.
Wtedy pytam – wewnętrznie, bardzo konkretnie:
„W czym mogę posłużyć?”
I wtedy – tylko wtedy – rzeczy zaczynają się odsłaniać.
Z szacunkiem wchodzę tam, gdzie zostałam zaproszona.
Z taką samą uważnością zostawiam moje przestrzenie, które są na czas tego spotkania zamknięte.
Każdy człowiek to ogromna, skomplikowana struktura – pełna historii, powiązań, tematów.
Skupienie się na kimś „dla samego oglądania” byłoby dla mnie czymś jałowym.
Nie mogłabym pomóc.
A sens pojawia się tylko tam, gdzie może się wydarzyć ruch.
Gdzie druga osoba naprawdę chce się spotkać ze sobą.
Gdzie jest gotowość.
Te osoby, które jeszcze nie otworzyły się na swoje tematy, przypominają mi śpiące dzieci.
Delikatne, kruche, nietykalne.
Nie budzi się ich.
Nie wchodzi się tam bez zaproszenia.
Poświęcam swoją uwagę wyłącznie temu, co może czynić, wpływać, przynosić efekt.
Wolę skupić się na świecie, który chce się przemienić – niż oglądać ten, który jeszcze śpi.
Widzenie jest darem, ale jeszcze bardziej odpowiedzialnością.
Dlatego używam go tylko tam, gdzie może powstać realny ruch.
Kiedy ktoś zaprasza mnie do swojego świata, jestem jak lustro.
Nie oceniam.
Odbijam.
Pomagam zobaczyć – nie to, co z zewnątrz, ale to, co już dawno było obecne wewnątrz.
W sobie zadaję pytanie: Czym mogę posłużyć? Jaką praktyką, jakim obrazem, jakim ruchem mogę tej Istocie pomóc w tym, gdzie teraz jest?
Skupiam się wyłącznie na tym, co na dany moment jest możliwe, co jest gotowe, by się pokazać.
Bo każdy temat, który się pojawia, jest jak brama.
Za nią są kolejne warstwy, kolejne głębokości.
Nie sposób ich objąć naraz.
Ale można – krok po kroku – dotykać ich, oswajać, przemieniać.
Spotkanie ze mną często jest właśnie takim pierwszym krokiem.
To moment, w którym coś nieuchwytnego staje się widoczne.
To nie zawsze jest łatwe.
To często wymaga odwagi.
Ale odwaga nie polega na braku lęku.
Odwaga to gotowość, by zobaczyć to, co długo było odkładane.
Te trudne tematy w nas – te niechciane, wyparte, porzucone części – są jak dzikie i wściekłe, potargane psy.
Na początku wydają się obce, groźne, niebezpieczne.
Ale kiedy je zauważymy, ukochamy, dożywimy – stają się naszymi strażnikami.
Z dzikości rodzi się przywiązanie.
Z nieufności – siła.
Z bólu – moc.
To właśnie w tym procesie dzieje się alchemia.
Z tego, co było ciężarem, powstaje złoto.
To, co było porzucone, wraca jako potencjał.
To, co było cieniem – staje się naszą armią światła.
Dlatego warto.
Choć początek może wydawać się trudny – to tylko pozór.
Za tą pozorną trudnością czeka coś wielkiego.
Prawda o Tobie.
Moc, która już w Tobie jest.

Back to Top