
Raz, dwa, trzy – dość hipnozy
Nie jestem po żadnej z politycznych stron, bo te strony są wyłącznie iluzją.
Ale jestem po stronie – po stronie Polski, po stronie ludzi, po stronie tego narodu, który przez lata był oszukiwany, manipulowany i prowadzony w ślepą uliczkę przez tych, którzy udają, że się różnią.
Piszę ten tekst, bo to, co dziś obserwuję, przekracza granice szoku.
Szokuje mnie wybór, jakiego dokonało społeczeństwo.
Szokuje mnie, że ludzie naprawdę wierzą, że mają wybór.
Szokuje mnie, że w momencie, w którym system wygrał, w którym wszystkie kluczowe decyzje zapadły ponad naszymi głowami, ludzie toczą między sobą wojnę o to, którą z dwóch masek założyć temu samemu aktorowi.
To już jest po wszystkim. Nie ma dziś dobrego wyboru. Nie ma dziś strony, która reprezentuje naród. Wygrał system. I to, że ludzie nadal się kłócą, nadal tworzą memy, biją się w komentarzach, rzucają w siebie etykietkami – jest dowodem, że ta gra została rozegrana perfekcyjnie.
Bo obie strony mają jednego właściciela. Jednego patrona. Jedną linię.
A my – naród – jesteśmy tylko tłem do spektaklu. Tłumem, który dostaje rolę statysty w scenariuszu cudzej narracji.
Bo prawda jest taka: ci, którzy dziś są przy sterach, to ci sami ludzie, którzy byli przy nich od dziesiątek lat. Zmienili szyldy, kolory, zmienili hasła, kiedy podpadli, ludzie się nie zmieniali, nie zmienili kierunku. Od zakończenia komunizmu realizują jeden plan – powolnego rozmontowywania kraju, krok po kroku, dzień po dniu, pod przykrywką „demokracji” i pozorowanej walki między ugrupowaniami. I właśnie ta walka – ta pozorna wojna – daje im pełną swobodę działania.
To, co dzieje się w Polsce, to nie polityka. To starannie zaplanowana hipnoza. Jedna wielka symulacja. Ludzie są tak głęboko wciągnięci w tę fikcję, że nawet kiedy kłamie się im prosto w twarz – nadal wierzą. Nadal walczą. Nadal powtarzają slogany. I właśnie dzięki temu ci, którzy naprawdę decydują, mogą robić, co chcą – bo nikt im już nie przeszkadza.
Piszę ten tekst nie z lęku, ale z odpowiedzialności. Z trzeźwej obserwacji, z codziennego doświadczania tego, jak mój kraj – Polska – jest powoli, systematycznie rozmontowywany. Oddawany kawałek po kawałku: ziemia, media, banki, energetyka, prawo, edukacja, język, pamięć. Piszę to jako osoba, która od lat pracuje na własny rachunek, prowadząc realne działania w tym kraju – i widzi od środka, jak trudne staje się dziś niezależne życie i tworzenie.
To, co się dzieje, nie ma już nic wspólnego z klasyczną polityką. To jest precyzyjna przebudowa rzeczywistości. I tym, którzy ją realizują, bardzo zależy na jednym: żebyśmy się nie zorientowali.
Dlatego zamiast broni dają ludziom dziś coś innego – słowa. Obraźliwe etykiety. Hasła, frazy, wyzwiska, gotowce do przerzucania się. Dawniej dawano do ręki pistolety, szabelki, widły, dziś słowa. Wystarczy nazwać kogoś "faszystą", "lewicowym degeneratem", "ruską onucą" albo "antyszczepionkowym szurem". Działa? Działa. Zachwycająco działa. Bo nie chodzi o prawdę. Chodzi o skuteczne rozbrojenie rozmowy. O stworzenie pozornej walki, podczas której nie patrzymy już na tych, którzy podpisują ustawy, zmieniają konstytucje, przekazują suwerenność i odbierają prawa.
Bo właśnie to dzieje się dziś. W białych rękawiczkach. Przy pełnych salach obrad. Przy jednoczesnej medialnej histerii o wszystkim, tylko nie o tym, co najważniejsze.
Ludzie ćpają tę wojenkę jak tani narkotyk. Lewo. Prawo. Za. Przeciw. Hasło za hasło. Mem za mem. I to nie jest przypadek. Te słowa, te emocje, te etykiety – są im celowo podawane. Jak zabawki dla dzieci, które trzeba czymś zająć, żeby nie przeszkadzały dorosłym. Bo kiedy ludzie kłócą się o to, kto ma rację, nie patrzą już na ręce tym, którzy naprawdę sprawują władzę. I właśnie o to chodzi.
To wojna zaprojektowana. Doskonale skrojona pod zbiorową psychikę. Każdy dostaje swoją drużynę, swój język, swój zestaw przekonań i wroga do znienawidzenia. I gra. Gra w grę, którą ktoś inny dla nich wymyślił. Zastanów się czy ty też temu ulegasz, grasz w to?
To jak masowa hipnoza – ludzie są tak zanurzeni w emocjach, że przestają dostrzegać rzeczywistość. Nie analizują faktów. Nie podejmują racjonalnych decyzji. Tylko utwierdzają się w przekonaniu, po której stronie tej zabawy stoją. I co najgorsze – właśnie ci ludzie, tak zahipnotyzowani, często decydują dziś o przyszłości naszego kraju. W tym amoku argumenty, logika, fakty nie mają już znaczenia. To walka o racje.
To się naprawdę w głowie nie mieści.
I przypomina mi to żabę w garnku. Temperatura rośnie. W niej toczy się wewnętrzna dyskusja, czy jest trochę ciepło, czy trochę gorąco. A woda się gotuje. I zajęta tą sprzączką w myślach, nie wyskakuje, czy woda ma 60 czy 80 stopni. Tworzy się wewnętrzna wojna, pozór myślenia – a w rzeczywistości jest już ugotowana.
Dodajmy do tego jeszcze jedno: język. Kiedyś mówiło się „patriota” z dumą. Dziś to słowo jest systemowo niszczone. Ktoś, kto kocha swój kraj, natychmiast staje się podejrzany. Przypina mu się etykiety: nacjonalista, faszysta, zagrożenie. To nie przypadek – to program. Bo jeśli odbierzesz ludziom znaczenie słów, odbierzesz im możliwość samoidentyfikacji. Jeśli patriotyzm staje się obelgą, to miłość do własnego kraju przestaje być wartością – staje się powodem do wstydu. I tak właśnie odcina się narody od ich tożsamości.
I wtedy słyszę: "proszę się nie bać".
To wygodne zdanie. Zastępuje rozmowę. Unieważnia cały wywód. Sprawia, że można się nie zmierzyć z treścią. Zwłaszcza gdy mówi się to kobiecie, która mówi głośno, mocno, wprost. "Zbyt emocjonalna", "przesadza" – to wygodne etykiety, które pozwalają nie słuchać.
Ale ja nie piszę z lęku. Piszę, bo widzę. I bo nie mogę dłużej milczeć.
Pamiętacie OFE? "To tylko przesunięcie środków" – mówiono. Ludzie stracili znaczną część oszczędności.
Pamiętacie czas globalnego zatrzymania? "To tylko dwa tygodnie" – a potem zniknęła normalność, firmy się pozamykały, dzieci zamknięto w domach, społeczeństwo się rozsypało.
Pamiętacie powódź w Kotlinie Kłodzkiej? "Prognozy nie są alarmujące" – mówił premier. A potem przyszła fala, która zmiażdżyła życie ludzi.
To nie były emocje. To były decyzje. I konsekwencje.
Dziś dokładnie ten sam mechanizm: "nie przesadzajmy", "nie dramatyzujmy", "nie siejmy paniki". A w tym czasie – ustawy gotowe do podpisu. Dokumenty, które zmienią wszystko. Prawo, edukację, walutę, wolność słowa, własność prywatną.
Nie jestem po żadnej stronie. Widzę jeden układ – system, który potrzebuje ludzi skłóconych, zmęczonych i bezradnych. I dlatego podsuwa im gotowe szablony. Gotowe obelgi. Gotowe emocje. Gotowe odpowiedzi.
A tymczasem to, co dziś naprawdę wymaga naszej uwagi, dzieje się gdzie indziej.
Zadaj sobie pytanie:
W jakim sklepie kupujesz jedzenie? Do kogo on należy?
W jakim banku trzymasz pieniądze? Gdzie trafiają zyski?
Od kogo bierzesz kredyt?
Kto ustala, co możesz powiedzieć, a co zostanie usunięte z sieci?
Kto pisze podręczniki twoim dzieciom?
Kto ustala, ile zapłacisz podatków i na co one pójdą?
Kto kontroluje twoje media, prąd, dane, ogrzewanie, internet?
To nie są pytania ideologiczne. To są pytania o rzeczywistość.
A jeśli nie masz na nie odpowiedzi – to może nie dlatego, że ich nie ma.
Tylko dlatego, że jeszcze nigdy naprawdę się nad nimi nie zatrzymałeś.
I może właśnie dlatego tak trudno odpowiedzieć na mój głos.
Bo do tego, co piszę, nie da się przyłożyć gotowego szablonu.
To nie jest post z instrukcji. To nie jest echo partii ani kalki z ekranu.
To nie jest wojenny mem.
To jest głos osoby, która naprawdę patrzy.
I dopóki możemy jeszcze mówić – będę mówić.
Bo być może to jest ostatni moment, w którym jeszcze da się coś uratować. Choć na ten moment, możemy liczyć tylko na jakiś cud.
Jasna
Rozjaśnia