
Którą stronę wybieram?
Wybieram tylko jedną. I to nie jest partia. To nie jest kandydat. To nie jest żadna opcja z przygotowanego dla nas menu.
To jest mój świat. Moja codzienność. Mój dom. Moja rodzina. Mój ród. Moi bliscy. Moi przyjaciele. Mój naród. To jest jedyna strona, która mnie obchodzi.
Nie biorę udziału w konkursie na mistera. Nie głosuję na urodę ani na elegancko wygłaszane zdania. Bo żaden z tych ludzi nie mówi moim głosem, jeśli jego lojalność należy gdzieś indziej. (Sprawdź, jeśli nie wiesz.)
Nie ma „lepszych wpływów zewnętrznych”. Nie ma „bardziej cywilizowanych panów”.
Kto ma patronów poza Polską, temu będzie służył. Nie mnie. Nie Tobie. Nie naszym dzieciom.
W narodzie jest wszystko. Są ci, którzy widzą. I są ci, którzy śpią. Ale nie złość się na nich. Nie oceniaj. Zostali pochwyceni w mgłę narracji. I tylko my – którzy widzimy – mamy teraz zadanie.
To, co możemy robić, to działać lokalnie. Rozmawiać. Uświadamiać. Pokazywać fakty. Drukować dokumenty. Zadawać pytania. Otwierać oczy.
Wszystko już jest dostępne. Trzeba to tylko pokazać komuś, kto jeszcze nie wie.
Nie odtrącaj tych, którzy nie chcą słuchać. Ta wiedza naprawdę się w głowie nie mieści. Ale gdy już się zobaczy – nie da się tego odzobaczyć. I nie da się przejść obojętnie obok tego, co nadchodzi.
Niech każdy z nas obudzi choć jedną osobę. To jest robota na teraz. Na dziś. Na jutro.
A jeśli jesteś rodzicem – zapytaj siebie: czy chcesz dla swojego dziecka świata wolnego, żywego, pełnego obecności i bliskości – czy świata przypisanego do aplikacji, zgód i certyfikatów?
Bo teraz – właśnie teraz – decyduje się, w jakiej rzeczywistości będą dorastać nasze dzieci. Nie za pięćdziesiąt lat. Za chwilę.
Jeśli nie zrobisz nic – ktoś inny zrobi to za Ciebie. I nie zapyta, czy się zgadzasz.
Nie patrzmy się dłużej na teatr u góry. Bo pod stołem leżą decyzje, których skutki mogą być nieodwracalne – niezależnie od tego, kto „wygra”.
Jeśli nie poruszymy ludzi, jeśli nie rozpuścimy wiedzy w społeczeństwie, pewne rzeczy staną się faktem, zanim zdążymy zareagować.
To już nie są miesiące. To są dni. Tygodnie. A potem: 2030.
Nie mogę napisać wprost, o czym mówię. Posty, w których pokazałam tylko dokumenty – były blokowane. Prawda, która powinna być dla wszystkich – nie może się rozchodzić.
Zastanów się, co to oznacza.
Skoro fakty są dostępne, ale nie wolno ich pokazywać, to znaczy, że gra toczy się nie tylko o władzę – ale o naszą zgodę.
Każda decyzja wymaga przyzwolenia. Nie mogą nas poprowadzić tam, gdzie się nie zgodzimy iść. Dlatego mówią pięknie. Dlatego podają tylko to, co ma się podobać. Resztę chowają między wierszami.
Znają nasze lęki. Nasze nadzieje. Wiedzą, jak działa uwaga, jak rozpraszać, jak oswajać niepokój. A my – nie mając narzędzi psychologicznych – stajemy wobec tego bezbronni.
Działają jak sprytny złodziej na ulicy. Kiedy idziesz na zakupy, jesteś skupiony na cenach, torebce, dziecku, rozmowie. Nie zauważysz, że ktoś Cię obserwuje, analizuje Twoje nawyki, czeka na odpowiedni moment. On ma czas. Ty – uwagę gdzie indziej. Aż w końcu – jeden ruch, jedno sięgnięcie… i nie masz portfela. Nie masz telefonu. Zorientujesz się dopiero wtedy, gdy będziesz chciał zapłacić albo zadzwonić.
I wtedy będzie już po wszystkim.
Oni działają dokładnie tak samo. Planowanie. Wyprzedzanie. Psychologia. Testowanie granic. I zanim się zorientujesz – podpisane. Uchwalone. Wprowadzone.
Nie potrzebują Twojej zgody podpisanej na papierze. Potrzebują Twojej obojętności. Milczenia. Potrzebują, żebyś nie zadawał pytań.
Bo tylko wtedy mogą powiedzieć, że się zgodziliśmy. Że sami wybraliśmy.
I kiedy przyjdzie ten moment – usłyszysz znajome słowa.
„To nasza sprawa.”
„Ojczyzna wzywa.”
„Musimy się zaangażować.”
„Taki mamy pakiet.”
„To konieczne, by zapewnić bezpieczeństwo.”
„Wszyscy musimy się wykazać.”
„To już dawno podpisane.”
„Nie ma odwrotu.”
A gdy zapytasz: kto to zdecydował? Usłyszysz: „To nie podlega już dyskusji.”
I może wtedy ktoś sobie przypomni, że przecież ktoś ostrzegał. Ktoś mówił. Ktoś widział.
Zanim powiesz: to mnie nie dotyczy – spójrz na historię.
Czy naprawdę myślisz, że ludzie zawsze wiedzieli, że to już? Że ci, których zabrano na wschód, wierzyli, że to naprawdę ostatnia podróż? Że w 1939 roku ktoś czuł, że świat się właśnie kończy?
A przecież się kończył.
Dziś też są miejsca, których już nie ma. Dzieci, których nikt nie ochronił. Rodziny, których nie zdążono uratować. Świat patrzy. I nic nie robi.
Bo wierzyliśmy, że wystarczy być dobrym. Ale dobroć bez świadomości nie jest siłą. Nadzieja bez działania – nie chroni.
Bo wiesz… Ten strach, który dziś czujesz, to jeszcze nie jest strach. To tylko lęk. Niepewność. Iluzja. To jeszcze da się odsunąć od siebie, przykryć kawą, rozmową, serialem, nadzieją.
Ale prawdziwy strach zaczyna się wtedy, kiedy coś leci nad Twoją głową i nie wiesz, czy zaraz nie spadnie. Kiedy nad Tobą zawisa dron i nie wiesz, czy w tej sekundzie nie zgaśnie wszystko. Kiedy ktoś gdzieś strzela – i to nie w grze, nie w filmie, tylko naprawdę. Kiedy jesteś w obcym kraju, daleko od swojej ziemi, nie wiedząc, po co tam jesteś. Albo… kiedy nie Ty tam jesteś, ale ktoś, kogo kochasz. Twój mąż. Twój brat. Twój syn.
I wtedy to już nie będzie domysł. To nie będzie post. To nie będzie wpis, który można scrollować dalej.
To będzie strach, który czujesz całym ciałem. Taki, który nie pyta o poglądy. Tylko o przetrwanie.
Powiedz mi proszę – skąd to zaufanie?
Skąd w ludziach ta wiara, że ci przy sterze chcą dla nich dobrze?
Od lat to przecież oni wciskają kolejne obostrzenia, dyrektywy, ograniczenia. To oni tworzą przepisy, które rujnują nasze firmy, odbierają wolność, nakładają mandaty za normalne życie. To oni zabierają nam czas, pieniądze, godność. To oni – nie obcy – stoją po drugiej stronie, gdy protestujesz, gdy pytasz, gdy nie zgadzasz się.
Czy naprawdę jeszcze ktoś wierzy, że ci ludzie są naszym głosem?
Bo wszystkie decyzje, wszystkie dokumenty, wszystkie działania – świadczą o czymś zupełnie innym.
Z czego więc rodzi się ta wiara? Z naiwności? Z nadziei? Ze strachu? Z wygody?
Czy może z tego, że lepiej wierzyć w bajkę – niż spojrzeć prawdzie w oczy?
Bo prawda boli. Ale bajka kończy się dużo gorzej.
Piszę to wszystko, bo doświadczyłam tego już raz. Był taki czas – bardzo niedawno – gdy ostrzegałam, mówiłam, tłumaczyłam. Na każdym etapie tamtego zaplanowanego mechanizmu starałam się informować ludzi, dzielić się tym, co widzę. Ale mało kto chciał wtedy słuchać.
To, co mówiłam, wydawało się zbyt trudne do przyjęcia. Zbyt nieprawdopodobne. Ludzie mówili: „To niemożliwe, żeby ktoś naprawdę chciał nam zrobić coś złego.” Ufali temu, co mówili wszyscy dookoła. Bo było głośniejsze, profesjonalne, masowe.
A ja? Ja tylko próbowałam mówić prawdę – nawet jeśli bolała.
I dziś widzę to samo. Znowu próbuję pokazać, ostrzec, wyjaśnić. I znowu część ludzi odwraca wzrok. Mimo że wszystko, co wtedy mówiłam, potwierdziło się co do przecinka.
Mimo że już wiemy, że to nie były teorie – tylko dokładny opis tego, co zostało zaplanowane i zrealizowane.
A jednak… Wciąż są tacy, którzy nie chcą widzieć. Wciąż są tacy, którzy – nawet mając dowody przed oczami – wolą wierzyć narracjom zewnętrznym. Wolą spokój iluzji niż niepokój prawdy.
Ale wiem też, że wielu ludzi wcześniej czy później zaczyna widzieć. Bo kiedy przychodzi moment prawdy – nie da się go zatrzymać. Nie wszyscy zareagują od razu. Ale każde słowo zostawia ślad. Każda rozmowa może być tym punktem, w którym zaczyna się przebudzenie.
Dlatego piszę. Dlatego nie milknę.
Bo być może właśnie Ty – właśnie dziś – zaczniesz widzieć więcej.
A Ty?
Ty jeszcze dalej kłócisz się o to, po której jesteś stronie?
Po lewej? Po prawej?
Znasz takich ludzi, którzy w obliczu tego wszystkiego wciąż tam mają skupioną uwagę?
Jeśli jesteś ze mną:
Kopiuj, dziel się, wycinaj, co chcesz.
Nie musisz mnie podpisywać nazwiskiem. Nie piszę tego dla tego. Piszę, bo czuję, że trzeba.
Daję Ci pełne prawo do używania tych tekstów – wszystkich, które publikuję tutaj na Facebooku w naszej wspólnej sprawie. Rób z nimi to, co potrzebne. Udostępniaj, przerabiaj, wklejaj fragmenty, mów swoim głosem – jeśli tylko może to pomóc.
To nie są moje słowa – to są nasze sprawy. To, co się dzieje, dotyczy nas wszystkich.
I jeśli te teksty mogą komuś otworzyć oczy, poruszyć serce, obudzić odwagę – to niech idą jak najszerzej.
Nie zależy mi na tym, żeby być pod tymi postami podpisywana. Po prostu mam większą łatwość w ubieraniu tego, co widzę i czuję – bo jestem twórcą od dziecka. Uczyłam się wyrażania rzeczy, które trudno nazwać. I teraz po prostu z tego korzystam.
Piszę długie teksty, bo nie mam czasu, by rozbijać je na drobne porcje. Ale Ty możesz to zrobić. Jeśli czujesz, że jakiś fragment rezonuje z Tobą – wytnij go. Podziel się nim. Zrób obraz, post, komentarz… Może właśnie dzięki temu dotrze do osób, które nie czytają długich postów, ale przeczytają jedno zdanie – i coś w nich zadrży.
To wystarczy. Tak działa fala.
I jeszcze jedno: ta sprawa nie może mieć liderów. Nie może mieć twarzy do zaatakowania. Nie może być do przejęcia. To ma być ruch, który się rozlewa. Myśl, która idzie przez ludzi. Prawda, która nie ma właściciela.
Nie zawieszajcie się na nikim. Nie czekajcie na przewodników. Po prostu weźcie to, co Was poruszy – i idźcie dalej.
To jest nasz wspólny interes. Nasza sprawa. Nasza Polska.
Obraz z kolekcji SKRYPY