Po czym poznasz, że jesteś na właściwej drodze
To nie zawsze będzie wyglądać ładnie. Właściwy proces to nie delikatna mgiełka uniesienia i miłości, która spływa jak balsam i pozostawia świat w pastelach. Właściwy proces to raczej trzęsienie – ale takie, które nie burzy Twojego domu, tylko odsłania jego fundamenty. Bo tylko wtedy możesz zobaczyć, z czego naprawdę był zbudowany.
Po czym poznasz, że jesteś na dobrej drodze?
Najpierw… po tym, że jest Ci trudno.
Ciało zaczyna mówić.
Czasem boli głowa, czasem pojawia się napięcie, uczucie ciężkości, rozdrażnienie, senność. Czasem – i to częściej, niż się mówi – pojawiają się objawy fizjologiczne: biegunka, rozregulowany sen, potrzeba izolacji, wrażliwość na dźwięki, światło, ludzi. To nie jest pomyłka. To nie jest oznaka porażki. To reakcja na zmianę – sygnał, że coś, co było zaciśnięte, zaczyna puszczać.
Potem przychodzą emocje, które długo były trzymane w piwnicy serca: smutek, żal, złość, rozczarowanie, gniew. Jakby nagle otworzyły się drzwi i cała rodzina uczuć, którą kiedyś wyrzuciłaś za drzwi, wróciła z walizkami. Nie przyszły po to, by zostać – przyszły po to, byś wreszcie je usłyszała.
To trudny moment. Można się wtedy pomylić i pomyśleć: „gorzej mi, więc to nie działa”. Ale właśnie to jest jeden z pierwszych dowodów, że coś naprawdę się ruszyło.
W dobrze prowadzonym procesie przychodzi też refleksyjność.
Zaczynasz widzieć swoje reakcje zanim zdążysz je powtórzyć. Na przykład: ktoś podnosi na ciebie głos, a ty… już nie wchodzisz w mechaniczny lęk czy uległość. Pojawia się pauza. Pojawia się świadomość. Coś w tobie mówi: „Nie chcę już tak”. To jest moment przebudzenia.
Zmiana dzieje się nie tylko w tobie, ale zaczyna się odbijać w codzienności:
– Ktoś, kto zawsze cię ranił – znika albo traci moc.
– Sytuacja, w której zwykle się gubiłaś – tym razem cię nie wciąga.
– Masz odwagę powiedzieć „nie” – choć kiedyś byłoby to nie do pomyślenia.
– Pojawiają się nowi ludzie, z którymi możesz być sobą.
Właściwy proces nie robi z Ciebie ideału.
Raczej pozwala Ci być człowiekiem z krwi i kości – ale takim, który wie, kim jest i gdzie chce być. Takim któremu wolno czuć.
To nie zawsze będzie miłe. Ale będzie prawdziwe.
I ta prawda zacznie pracować w Twoim życiu długo po tym, jak opuścisz salę terapeutyczną, krąg, warsztat czy sesję.
Jeśli ktoś mówi Ci, że wystarczy "zanurzyć się w miłości" i wszystko się samo zrobi – uciekaj. To jak nakleić czysty plaster na brudną ranę: bez oczyszczenia, bez oddychania, bez prawdziwego dotknięcia tego, co bolało. To nie uzdrowienie – to pudrowanie bólu.
Właściwi ludzie na Twojej drodze to nie ci, którzy cię „naprawiają”, ale ci, którzy mają odwagę być z tobą w procesie rozkładu starych struktur – nie uciekają, gdy płaczesz, nie gaszą cię, gdy jesteś wściekła, nie mówią ci, że masz się uśmiechnąć, gdy w tobie trwa burza. To ludzie, przy których możesz czuć i nie udawać, że nie czujesz.
Po czym jeszcze poznasz, że proces działa?
Po czasie.
Po miesiącu, dwóch – przestajesz myśleć „muszę pamiętać o tej zmianie”.
Ona już jest.
Zaczynasz być kimś innym – nie z wysiłku, ale z obecności.
Zmiana nie jest już akcją – jest twoją naturą.
Dla Istoty, która idzie swoją drogą,
która czuje, że coś się w niej budzi, chociaż na początku boli.
Dla Ciebie – jeśli właśnie jesteś w takim miejscu.
To znaczy, że naprawdę idziesz.
Jasna rozjaśnia
Back to Top